Wakacje w Langwedocji – Roussillon – co warto zwiedzić?
Podejrzewam, że każdy ma wyśniony, wymarzony i ulubiony pomysł na spędzenie wakacji.
Mój znajomy kilka dobrych miesięcy przed planowanym wypoczynkiem obmyślał, obliczał, kombinował, szalał w internecie, żeby znaleźć jak najwięcej przesiadek – samolot, kolej, tramwaj, metro, paralotnia, osiołek – aby w końcu trafić do celu swojej podróży. Na miejscu spędzał góra dwa dni – po czym wracał do domu. Oczywiście innymi dróżkami, ale z pewnością nie mniej skomplikowanymi. Ot – taki rodzaj wypoczynku. Podobno go to relaksowało.
Przez kilka lat ja też miałam swój ulubiony rodzaj spędzania czasu na wakacjach. Nic, dosłownie nic i nikt nie potrafił zmienić mojego przyzwyczajenia. Jakiego? Otóż moim ulubionym sposobem spędzania czasu było robienie niczego. Leżeć na plaży i robić nic. Prawdę mówiąc po całym dniu spędzonym na robieniu niczego w pełnym słońcu byłam bardziej zmęczona niż po przerzuceniu tony węgla ale taki wtedy miałam czas.
Zmieniło mi się kilka lat temu. Dokładnie mówiąc po pierwszym wyjeździe na kemping z Vacansoleil. Z ekipią „Pytania na Śniadanie” realizowaliśmy cykl reportaży o kempingach właśnie. Wtedy otworzyły mi się oczy ile rzeczy w swoim robieniu niczego przegapiłam. I jakie to przyjemne odkrywanie miejsc, ulic, zamków, ciekawych knajp i ludzi, których właściwie masz pod nosem. I wtedy się zaczęło. Jak już wyszłam z mojej strefy komfortu to na całego. Teraz ja przed każdym naszym, rodzinnym wyjazdem spędzam czas z nosem w przewodnikach i w internecie. Tak też było i w ostatnie wakacje. Wyruszaliśmy na południe Francji. Nie – nie na Lazurowe Wybrzeże- które chyba od razu przychodzi na myśl wywołując południe Francji. Tym razem naszym celem była Langwedocja. Konkretnie kemping w Marseillan Plage – Les Mediterranees Beach Garden. Jak się okazało idealna baza wypadowa, żeby zwiedzić całe południowe wybrzeże i kilka miejsc w głębi lądu.
Langwedocja to region znajdujący się na środkowym wybrzeżu. Często nazywany jest Midi – co oznacza słońce stojące w zenicie, bo właśnie słońce i błękitne niebo określiły styl życia w Langwedocji. Dodajmy do tego wspaniałe, regionalne jedzenie – mule, ostrygi, miód, jagnięcina, sery kozie, pasztety i niezrównane śródziemnomorskie wina z tego największego regionu winiarskiego na świecie – i mamy idealne miejsce dla smakoszy ale i dla miłośników pięknych miejsc obfitujących w restauracyjki na starówkach nadbrzeżnych miejscowości.
Zwiedzanie regionu zaczęliśmy od miasteczka Sete, które położone jest dosłownie kilka kilometrów od naszego kempingu Les Mediterranees Beach Garden. Po drodze trafiliśmy na – nawet sama nie wiem jak nazwać ten „sklep”? Warzywniak? Na powietrzu – przykryty strzechą, żeby słońce nie paliło – raj dla miłośników owoców …i czosnku. Arbuzy, czereśnie, pomarańcze, cytryny…no szał. Kupiłam dwa wielkie arbuzy. Nie mam zielonego pojęcia po co aż dwa prawie pięciokilowe arbuzy, ale kupiłam. I czosnek…. Myślałam, że Sete to będzie jakie niewielkie miasteczko przycupnięte nad morzem ale jakże miło się zdziwiłam! Duże, piękne miasto ze wspaniałym wybrzeżem i latarnią morską. To miasto kanałów, poprzecinanych mostami, kolorowych domów, w oknach których pysznią się imponujące kwiaty. I niezliczona ilość knajp, kawiarni, placów i deptaków. Fantastyczne miejsce.
W sierpniu odbywają się tu turnieje wodne. My byliśmy na początku lipca ale już widać było przygotowanie do tego wydarzenia. No i jadłam tam jedne z lepszych krewetek ever.
Jestem wierną fanką Instagrama- w ulubionych mam kilka trenerek fitnessu, kilku trenerów ? , moje dziecko -przecież muszę wiedzieć co zamieszcza w internecie i zdjęcia miast. Mam lekka obsesję na punkcie kamienic, rynków i fontann. Przez jaki czas co chwilę pokazywały mi się zdjęcia z Montpellier. Jakież zaskoczenie, że Montpellier właśnie jest stolicą regionu w którym byliśmy! Dokładnie 55 km od naszego kempingu. Tutaj mała uwaga dla użytkowników nawigacji – nie pokazuje nowej autostrady – a raczej nowego zjazdu na Montpellier i trzeba być czujnym- my nadrobiliśmy dodatkowe 40 km…Ale nasza nawigacja to złośliwe stworzenie i mimo próśb była po prostu niemiła czasami.
Te 40 dodatkowych kilometrów wynagrodziło nam miasto. Jestem kompletnie, niepoprawnie i szaleńczo zakochana w Montpellier. Miasto z historią a jednoczenie nowoczesne, akademickie – to tu medycynę studiował Nostradamus. Eleganckie rezydencje, wspaniałe, ogromne ogrody właściwie w centrum miasta, fascynujący ludzie, kolorowy tłum na ulicach i deptakach. Tego nie da się opisać. I jeden z głównych symboli miasta – Fontanna Trzech Gracji. Warto wspomnieć, że w Montpellier znajduje się jeden z najstarszych ogrodów botanicznych we Francji – założony w 1593 roku – Jardin des Plantes.
I mój absolutnie, nieobiektywnie uznany za najlepszy kierunek – hit- Perpignan?. To już trochę dalsza wycieczka – bo 155 km od naszego kempingu. Wycieczka w zupełnie inną stronę niż Montpellier – bo w stronę Hiszpanii i tę Hiszpanię w Perpignan i niedalekim, moim ukochanym Canet-en- Roussillon widać, słychać i czuć. Moja miłość do tych rejonów rozpoczęła się dokładnie rok temu, na kempingu Mar Estang, gdzie tez spędzaliśmy wakacje z Vacansoleil. Canet-en -Rousillon to niewielka miejscowość gdzie całe życie skoncentrowane jest wzdłuż wybrzeża. Najpierw morze, potem w głąb lądu plaża, promenada z całym łańcuszkiem restauracji, kawiarni, naleśnikarni i miejsc gdzie można napić się wyśmienitego wina. To tu jadłam najlepsze ryby na wybrzeżu. Nawet spróbowałam ostryg, a na to nie było łatwo mnie namówić. Jeżeli ktoś ma ochotę – mam namiar na najlepszą knajpę w mieście?.
Tak wyglądały nasze dalsze wycieczki. Jednak jeżeli ktoś nie ma ochoty zapuszczać się aż tak daleko, to tuż przy kempingu są też wspaniałe miejsca! Stadnina koni -można uczyć się jazdy konnej, a w dzieciach zaszczepić miłość do koni – zaczynając od miłości do kucyków. Bardzo blisko – można nawet pokusić się o spacer- jest Marseillan Plage. Malutkie miasteczko z pięknym parkiem, gdzie po południu miejscowi mieszkańcy grają w bule. Do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć zasad tej gry, ale w bule we Francji grają prawie wszyscy i prawie wszędzie. Ok – ja tez mam te bule. Synek kazał kupić?.
Z pozdrowieniami Marzena Sienkiewicz